Destiny - 11-01-13 21:25:55

Nie jest to temat z kolejna opowieścią, no... prawie. Jeżeli spodobał wam się "Asengan" i jesteście ciekawi innych moich 'dzieł', to zapraszam was do przeczytania kolejnej mojej opowieści zainspirowanej jedną postacią z książki, którą właśnie czytam (no dobra, jedyne powiązanie to imiona - Dante xD)

Opowieść nosi tytuł (jak w temacie) "Choroba duszy". Opowiada ona o niemożliwej miłości między upadłą anielicą, a jej największym i odwiecznym wrogiem.

Opis:
Młoda Priyanka jest upadłą anielicą, która już wkrótce ma stać się Niebiańską Dewią. Już wkrótce będzie musiała zniszczyć wszelkie nieczyste istoty zamieszkujące Ziemię i ocalić ludzkość od nieuchronnej zagłady. To jedyny sposób, aby powrócić do nieba. Jednak kilka miesięcy przed jej życiowym wydarzeniem w miasteczku zdarza się potworne morderstwo. Nikt nie zna przyczyn i okoliczności. Jednak Priyanka jest pewna, że za śmiercią młodej dziewczyny stoją demony, najgorsze ze wszystkich...

A tu macie fragment prologu, który być może was zachęci do czytania, komentowania i oceniania reszty opowieści:

Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Jednak świadomość, że zatrzymując się stracę jednocześnie życie sprawiła, że jakoś odnajdywałam w obolałych mięśniach nowe siły. Jednak to było za mało, o wiele za mało. Zakapturzona postać, która mnie goniła, zbliżała się do mnie z każdą sekundą coraz bliżej. Niemal czułam już na karku śmierdzący odór. Kaptur zasłaniał całą twarz, jedyne co mogłam dostrzec to wielkie, czerwone ślepia palące nienawiścią i złem, jakie ludzkość nigdy nie poznała.

   Czując nagły przypływ siły, ruszyłam jeszcze szybciej przed siebie. Oczy i policzki piekły mnie od łez. Wiedziałam, że to już mój koniec. Nigdy nie zostanę Niebiańską Dewi i nigdy już nie wrócę tam gdzie moje miejsce. To coś na pewno mnie zniszczy. A mówią, że boskie stworzenia są nieśmiertelne. Owszem, są. Jednak tylko wtedy, gdy nie używa się na nich diabelskiego bicza.

   Spowolniłam i pozwoliłam płucom i sercu popracować nieco wolniej. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Jedynie cisza przerywana od czasu do czasu pohukiwaniem sowy lub cykaniem świerszczy. Odetchnęłam z ulgą. Czyżbym go zgubiła? Pozwoliłam poddać się tej myśli. Usiadłam opierając się o pień wielkiego drzewa i wsłuchiwałam się w dźwięki przyrody. Zawsze ją lubiłam. Ze zwierzętami czułam się o wiele lepiej niż z ludźmi czy istotami mojego gatunku.

   Tak naprawdę nigdy się nie dowiedziałam dlaczego rodzice upadli. Mówili mi, że po prostu nie chcieli już służyć Stwórcy. Chcieli mieć to co ludzie: miłość, rodzinę, śmiertelność. Jednak nie wszystko okazało się takie, jak to mówiły księgi....

Zaciekawieni? Jeśli tak, zapraszam: ChorobaDuszy.bloog.pl.

https://irsystem.pl/